Przejdź do głównej zawartości

Słów kilka o małżeństwie mieszanym

Związek mieszany, właśnie w takim związku jestem. Mój mąż Polakiem nie jest. Osobiście nie znam zbyt wiele takich par. Myślę, że każdy związek zależy od indywidualnego podejścia. Ja mogę pisać tylko i wyłącznie ze swojego punktu widzenia.
Od 2 lat jestem żoną Tunezyjczyka. Związek jak każdy inny. Mój mąż pochodzi z kraju, gdzie teraz nastolatki starają się żyć jak tu w Europie. Niektórzy pewnie się dziwią, no ale jak to przecież on jest muzułmaninem a Ty katoliczką, nie zmusza Cię do zmiany wiary, do zakrywania się, do noszenia chusty na głowie. Nie, nie zmusza. Nigdy mnie do niczego nie zmuszał. Oboje szanujemy nasz religie, nasze poglądy i nie przekonujemy się wzajemnie, że jedno jest lepsze od drugiego. Ja sama jestem ciekawa wielu rzeczy i czasami zamęczam go pytaniami. Nie chcę wierzyć we wszystko co przeczytam w internecie, bo zwyczajnie nie wszystko co tam piszą, co mówią w TV (przykro mi, ale zwłaszcza tej naszej polskiej) jest prawdą. 
Oboje mamy swoje charakterki, oboje jesteśmy uparci. Jeśli jednak kogoś kochasz, zależy Ci na dobrej relacji potrafisz pójść na kompromis. I przyznam szczerze, że B. ustępuje mi bardziej niż ja jemu. Wiadomo, że zdarzają nam się sprzeczki, bo jakiej parze się to nie przytrafia? Jesteśmy 2 lata po ślubie. I dobrze nam razem. Zawsze śmiejemy się, że my chyba jednak nie potrafimy żyć bez siebie. Nie żyjemy tylko i wyłącznie jako mąż i żona, ale także jak przyjaciele. Rozmawiamy o swoich dylematach, wspieramy się. Wzajemnie bronimy. Popychamy do spełniania naszych marzeń, do rozwijania naszych pasji. Wygłupiamy się i żartujemy z siebie. Małżonek mój uczy się też w błyskawicznym tempie języka polskiego. Mówi, że nasz język jest strasznie trudny. Rozśmiesza nas czasami do łez, np.: kiedy zamiast słowa koń mówił koni. Na samo wspomnienie uśmiech ciśnie się na usta. Skubany rozumie za to praktycznie wszystko, kiedy rozmawiasz z drugą osobą. Od teraz nie ma szans obgadania go ;). Ja staram choć trochę podszkolić się w arabskim bądź tunezyjskim. KATASTROFA. To, to jest dopiero trudny język. Choć pewnie gdybym tam mieszkała możliwe, że uczyłabym się szybciej. ( B. jest skazany na język polski, słyszy go codziennie u nas w domu, w TV, także rozumiecie).
Niestety, mój wybranek jeśli chodzi o jedzenie jest bardzo "trudny". Niestety, bo ja uwielbiam gotować, próbować nowych rzeczy. On do próbowania nowości podchodzi bardzo nieufnie i nie zawsze chętnie. Z polskiej kuchni zaakceptował kotlety schabowe z ziemniakami, kurczaka i aż dwie zupy: pomidorową i ogórkową. Pierogi mu nie smakują, pączki też nie. Ma tak z tym jedzeniem od dziecka. Za to u nas w domu wszyscy pokochali kuchnię tunezyjską. Oczywiście moi rodzice bez harissy  (ostra pasta, konsystencją przypominająca koncentrat). Ja do ostrości trochę przywykłam, ze względu na moje wycieczki do Tunezji. Więc na naszym stole np.: podczas Bożego Narodzenia dodatkowo pojawią się couscous, tajine (tażin), ryż po tunezyjsku lub tastira. Któregoś dnia wrzucę wam przepisy, warto ugotować w domu.
Ja osobiście w Tunezji czuję się bardzo dobrze, rodzina przyjęła mnie ciepło. Kocham spędzać tam czas, kocham ich jedzenie, spacery brzegiem morza. Tego najbardziej mi brakuje. Niestety Polska nie zawsze jest tak otwarta. W tamtym roku wybraliśmy się na wakacje do mojej ojczyzny. Już pierwszego dnia mieliśmy problem, bo jakiś menel z okna miał problem do B. Ja w ciąży, B. w kasze dmuchać sobie nie da. Oczywiście inny kolor skóry zadziałał jak czerwona płachta na byka. Dobrze, że moje miasteczko okazało się być normalne. Nikt na nas nie zwracał uwagi. U mojej mamy w pracy Polacy, mimo że pracują na takim samym stanowisku jak wszyscy, ciągle coś komentują, używają słowa "ciapaty". Nawet mojej mamie było wstyd. Jak to jeden Polak powiedział, on gdyby się topił wolałby się złapać brzytwy niż "Ciapatego". Toń. Cześć i czapka Ci. Kwestie rasizmu, który niestety pojawia się praktycznie w każdym kraju to już kwestie na inny post. 
Nie twierdzę, że związek z Polakiem jest gorszy, że wyjeżdżając za granicę koniecznie musisz związać się z obcokrajowcem. Ja nie miałam tego w planach. Tak wyszło.Przeznaczenie. I jestem z tego przeznaczenia bardzo zadowolona.

Miłej niedzieli życzę wam wszystkim!

Komentarze

  1. Wydaje mi się, że tych rasistów w Polsce trochę jest, ale nie większość. Trochę niektóre media krajowe i zagraniczne tak nas przedstawiają. Może... i Polacy mają kompleksy, bo Niemcy, Czesi i Aglicy często z nas też się wyśmiewają.�� Koniecznie daj przepisy w następnym wpisie. Może też na jakieś napoje lub drinki? Coś na lato?��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dzień za dniem

Zdarzyło się tak, że w lipcu niestety nie miałam zbyt wielkiej weny do pisania. Prawda jest taka, że ostatnimi czasy nie dzieję się u mnie nic specjalnie rozrywkowego. Parę dni temu naszła mnie jakaś taka straszna tęsknota za krajem ojczystym. I może nie zdarza się to już tak często jak na początku mojej przeprowadzki, bywają jednak dni kiedy serce rwie się do ziemi ojczystej i nic na to poradzić się nie da.  Najbardziej brakuje mi chyba polskiej księgarni. Tak wiem, żyjemy w XXI wieku i istnieją księgarnie internetowe, ale dla mnie to już nie to samo. Lubię sobie odwiedzić takie miejsce, poczytać o czym książka jest, dotknąć jej, poczuć jej zapach. To coś zupełnie innego niż takie online. Druga rzecz jakiej mi brakuje to jedzenie. Z ręką na sercu nasze polskie jest najzupełniej w świecie smaczniejsze. Dużo smaczniejsze. Brakuje mi tu wielu produktów (np. takie mleczko w tubce ;)). Brakuje mi też tętniącego życia miasta. Tutaj niestety czasami mam wrażenie, że ludzie zamknęli dom n

Wszystko i nic

Naszym życiem codziennym zawładnął Mundial. Jako, że mój luby jest wielkim fanem tego sportu oglądamy sobie mundialowe mecze i kibicujemy naszym narodowym drużynom. A tak ogólnie życie sobie płynie wolno, wolno też przygotowuję się do egzaminu z niemieckiego. Nie mam ani czasu, ani sił ani też chęci. Chociaż to dla mnie ogromnie ważne. Planujemy też udać się w sierpniu do Tunezji. Co z tego wyniknie nie mam bladego pojęcia, ale trzymam kciuki żeby ten wyjazd wypalił ;). W sobotę byliśmy w Berlinie, B. musiał zameldować siebie i Luśke w swojej ambasadzie, przy okazji wyrobiliśmy jej też paszport. Wszystko poszło sprawnie i już po godzinie mieliśmy dokument małej w rękach. Szybko prawda? Sama byłam w szoku, u nas czas oczekiwania to miesiąc, a tu miła Pani dowiedziawszy się, że nie mieszkamy na miejscu wyrobiła go nam od ręki. Niestety nie udało nam się za dużo zwiedzić. Ludzi pełno, miejsca do parkowania brak, wszyscy akurat szykowali się na mecz niemieckiej drużyny. Co mnie pozytywni